Source: energia.rp.pl
Przy obecnej wiedzy o skutkach zmian klimatu postulat jak najszybszego odejścia od węgla trudno uznać za radykalny – to raczej niezbędne minimum. Tym bardziej, że transformacja energetyczna może przynieść Polsce kilka ważnych korzyści wykraczających poza sferę energetyki – o ile zostanie dobrze przeprowadzona. Dlatego tematem politycznej debaty powinien być sposób odchodzenia od węgla, a nie pytanie, czy w ogóle to robić.
Przypomnijmy jeszcze raz fakty: globalna gospodarka napędzana paliwami kopalnymi emituje do atmosfery kolosalne ilości dwutlenku węgla, w niespotykanym wcześniej tempie zmieniając jej skład i w konsekwencji – klimat Ziemi. Niesie to dla ludzkości katastrofalne skutki w postaci coraz częstszych ekstremów pogodowych – fal morderczych upałów, niszczycielskich tajfunów, długotrwałych susz, rozległych pożarów lasów, gwałtownych powodzi i podnoszenia się poziomu mórz. Skala i siła tych zjawisk w ciągu kilku dekad uczynią część obecnie zamieszkałych obszarów Ziemi niezdatnymi do życia i z dużym prawdopodobieństwem wywołają w wielu częściach świata klęski głodu, konflikty i destabilizację polityczną. Ich skutki, w dobie globalizacji, będą odczuwalne praktycznie wszędzie. Zdaniem naukowców wciąż jeszcze mamy szansę uniknąć najbardziej drastycznych konsekwencji zmian klimatu, jednak wymaga to działań radykalnych: ograniczenia globalnych emisji gazów cieplarnianych o 45 proc. do 2030 r. (w stosunku do poziomu z roku 2010) oraz pełnej dekarbonizacji, czyli osiągnięcia zerowych, a najlepiej ujemnych, emisji netto do 2050 r.
W świetle tych faktów dotychczasowe działania światowych liderów politycznych jawią się jako żałośne i wprost niewiarygodnie nieadekwatne do skali zagrożenia, czego najlepszym dowodem jest to, że w 2018 r. globalne emisje CO2 wzrosły znów o ok. 2,7 proc. Postawa kolejnych polskich rządów wobec polityki klimatycznej jest zaś klasycznym przykładem tego, co najgorsze w podejściu polityków do klimatu: naiwnego negowania zagrożeń, krótkowzroczności, nieumiejętności właściwego definiowania interesu narodowego i nieodpowiedzialnego ulegania naciskom lobby zasiedziałych przedsiębiorstw energetycznych. Suma takich postaw na poziomie poszczególnych krajów doprowadziła nas globalnie do miejsca, w którym jesteśmy, czyli na sam skraj przepaści.
Rok 2019, pierwszy z dwunastu, jakie zdaniem naukowców pozostały ludzkości na dokonanie radykalnych zmian i uratowanie się przed katastrofą, przyniósł jednak wreszcie pierwsze odważniejsze głosy w sprawie energetyki i klimatu ze strony polskich mainstreamowych ugrupowań politycznych. Na początku stycznia PSL przedstawił swoje postulaty dotyczące głębokiej przebudowy energetyki i rozwoju rozproszonych źródeł odnawialnych w miejsce scentralizowanej energetyki węglowej, a miesiąc później nowe ugrupowanie Roberta Biedronia zapowiedziało zamknięcie kopalń węgla do 2035 r.
W ten sposób postulaty dekarbonizacji prowadzonej w tempie bardziej adekwatnym do sytuacji, do tej pory promowane tylko przez Zielonych i nietraktowane poważnie przez duże siły polityczne, znalazły się w centrum debaty – i w ogniu krytyki.
Z punktu widzenia ochrony klimatu odejście od wytwarzania energii z węgla w ciągu najbliższych kilkunastu lat to absolutne minimum tego, co trzeba zrobić, przy czym oczywiście zacząć należy nie od zamykania kopalń, ale od wprowadzenia oszczędności energii i zastąpienia węglowych elektrowni czystymi źródłami. W tym sensie postulat Biedronia nie jest radykalny – jest oczywisty. Jednak jego zrealizowanie w sposób społecznie odpowiedzialny będzie wymagało radykalnej zmiany naszych utartych nawyków myślowych i praktyki politycznej. To właśnie tutaj leży prawdziwe wyzwanie, które dla Wiosny będzie testem zdolności tego ugrupowania do wypełnienia swojej sztandarowej obietnicy dotyczącej zmiany samego sposobu uprawiania polityki, a nie tylko kierunków poszczególnych polityk publicznych.
Pierwszą próbą w tym teście będzie to, jak w dyskusji o końcu węgla zostaną potraktowani górnicy. Wiosna obiecuje im 200 tys. nowych miejsc pracy w sektorze odnawialnych źródeł energii, co nie jest nierealne. Biorąc pod uwagę, że niezbędnym elementem polskiej transformacji energetycznej musi być termomodernizacja niemal połowy wszystkich budynków mieszkalnych w kraju, a w sektorze budowlanym już teraz brakuje grubo ponad stu tysięcy pracowników, miejsc pracy w ogólnym rozrachunku na pewno nie zabraknie. Pozostaje jednak pytanie, jaka będzie ich jakość, tj. poziom wynagrodzeń, stabilności zatrudnienia i uzwiązkowienia i na ile, przy swoim rozproszeniu po całym krają, będą realną alternatywą dla byłych pracowników i pracownic kopalń, związanych przecież z regionami węglowymi, w tym przede wszystkim ze Śląskiem.
Poza tym górnictwo to nie tyko miejsca pracy, ale także etos, tradycja i kulturowa tożsamość dużej grupy ludzi. Z tego powodu odejścia od węgla nie da się sprowadzić do zastąpienia go innym źródłem energii, wokół którego powstaną inne miejsca pracy. Takie technokratyczne podejście nieodzownie wiązałoby się z zanegowaniem wspomnianych wartości i zostałoby odebrane jako deptanie godności górników i innych ludzi przywiązanych do górniczej tradycji Śląska. W Polsce niestety jesteśmy przyzwyczajeni, że przemiany społeczno-gospodarcze niosą ze sobą jakieś „nieuniknione koszty ludzkie” a decydentom politycznym w przeszłości łatwo przychodziło spisywanie na straty całych grup społecznych, jeśli nie pasowały do nowego modelu.
Tym razem mogłoby być inaczej. Istnieje koncepcja sprawiedliwej transformacji, która zakłada, że decyzje o sposobie i harmonogramie odchodzenia od węgla powinny zapadać w drodze szerokiego dialogu angażującego wszystkie zainteresowane strony – w tym oczywiście górników, ale też lokalne i regionalne samorządy, organizacje społeczne, przedstawicieli uczelni i władz oświatowych, węglowego i pozawęglowego biznesu. Podejmowanie decyzji w takim trybie daje szansę na uwzględnienie potrzeb i interesów wszystkich członków danej społeczności i wypracowanie kompromisu, który nie skrzywdzi nikogo i nie wytworzy niepotrzebnych podziałów społecznych wewnątrz regionów węglowych.
Czy taki dialog w sprawie węgla mógłby wydarzyć się w Polsce? Czy w przypadku zmiany władzy politycznej odgórnie dotychczas narzucaną politykę prowęglową zastąpi odgórnie narzucona dekarbonizacja? Czy może jednak – w końcu – wypracujemy nową praktykę polityczną, polegającą na oddolnym poszukiwaniu szerokiego kompromisu i poszanowaniu interesów wszystkich grup? I czy jako społeczeństwo damy radę odejść od węgla oddając należny szacunek tym, którzy przez ponad sto lat wydobywali go kosztem własnego zdrowia i często życia, przynajmniej w ten sposób, że mimo ich słabnącej pozycji ekonomicznej i politycznej zostaną zaproszeni do rozmowy jako równorzędni partnerzy? To ważne pytania, których znaczenie wykracza poza obszar transformacji energetyki. Jeśli uda się przeprowadzić odejście od węgla demokratycznie, partycypacyjnie i z poszanowaniem interesów wszystkich, a nie tylko aktualnie najsilniejszych, będzie to cenne polityczne doświadczenie i krok w kierunku naprawy naszej niewątpliwie niezbyt zdrowej kultury politycznej.
Taka zmiana byłaby ważną, ale nie jedyną szerszą korzyścią społeczną z dobrze przeprowadzonej transformacji energetycznej. Dekarbonizacja energetyki nie sprowadza się tylko do zmiany źródła energii, ale wiąże się z całkowitą zmianą paradygmatu funkcjonowania sektora energii: scentralizowany system oparty na dużych jednostkach spalania ustępuje miejsca systemowi rozproszonemu, w którym właścicielami źródeł wytwarzania energii mogą być nie tylko duże przedsiębiorstwa, ale także małe i średnie firmy, samorządy i indywidualne osoby. Dzięki temu zyski z wytwarzania energii mogą trafiać do kieszeni dużo szerszego grona podmiotów. Te nowe realia znalazły odzwierciedlenie w zapisach wdrażanego właśnie unijnego pakietu „Czysta Energia”, który przyznaje prosumentom i wspólnotom energetycznym prawo do produkowania energii na własne potrzeby i sprzedawania nadwyżek. To ogromna szansa rozwojowa dla polskich samorządów, przedsiębiorstw i rodzin. Będą one mogły przynajmniej częściowo uniezależnić się od cen i warunków dyktowanych przez przedsiębiorstwa energetyczne starego typu i rozwinąć czyste i tańsze lokalne systemy energetyczne, pozwalające zatrzymać pieniądze w lokalnej gospodarce zamiast drenować je do kasy wielkich graczy. Szansa ta dotyczy w szczególny sposób obszarów wiejskich, najbardziej predystynowanych do szybkiego zwiększenia energetycznej autonomii i najpilniej potrzebujących dodatkowych impulsów rozwojowych.
Czy taki scenariusz ma szanse się ziścić? To już będzie zależało od decyzji politycznych. Unijne dyrektywy trzeba jeszcze przełożyć na język przepisów krajowych, co można zrobić lepiej lub gorzej, bardziej lub mniej zgodnie z duchem unijnej reformy energetycznej. Poza tym, aby w Polsce dało się z nowych unijnych praw realnie skorzystać, trzeba z prawa krajowego pousuwać rozmaite bariery regulacyjne blokujące rozwój energetyki obywatelskiej, poczynając od ustawy odległościowej, a kończąc na absurdalnych zapisach dotyczących spółdzielni energetycznych, które między innymi uniemożliwiają zakładanie ich w miastach. Rozwój energetyki lokalnej jest dla Polski powiatowej ogromną szansą, z czego zresztą wielu samorządowców doskonale zdaje sobie sprawę. Należy się jednak spodziewać, że wielcy gracze, którzy przecież nie mają wcale ochoty odchodzić do lamusa, zrobią wiele, by rozmowę o politycznym urzeczywistnieniu tej szansy przykryć np. dyskusją o budowie elektrowni atomowych (bezprzedmiotową, dopóki nie ma modelu finansowania).
Na koniec warto jeszcze odnotować doskonale już rozpoznaną kwestię smogu – tak, stawką transformacji energetycznej jest też czyste powietrze. Oczywiście wiązanie funkcjonowania kopalń ze smogiem jest zbyt daleko idącym uproszczeniem, choć warto odnotować, w czyim interesie Ministerstwo Energii opóźniało przyjęcie i rozwadniało treść norm jakości dla paliw stałych. Nie będziemy jednak mieć czystego powietrza bez głębokich, decentralizacyjnych przemian w całej energetyce, dzięki którym zwykły człowiek w każdym miejscu Polski będzie mógł tanio wytwarzać własną energię i dzięki temu będzie go stać na czyste ogrzewanie.
Kiedy politycy mówią o odchodzeniu od węgla, warto pamiętać, że nie wybieramy między podjęciem trudnego wyzwania albo pozostaniem przy wygodnym status quo. Polskie węglowe status quo tak czy inaczej jest nie do utrzymania z wielu powodów, takich jak rosnący koszt wytwarzania energii z węgla, katastrofalna jakość powietrza, za którą odpowiada przede wszystkim oparty na węglu, przestarzały model ogrzewania domów, czy narastające uzależnienie Polski od importu tego surowca i wyczerpywanie się jego krajowych zasobów.
Dlatego błędem jest przedstawianie odchodzenia od węgla w kategoriach kosztu czy poświęcenia. Być może jeszcze kilka lat temu można było się łudzić, że węgiel daje nam energetyczną niezależność i tanią energię, ale dziś jest już jasne chyba dla wszystkich, że tamto myślenie było krótkowzroczne i oparte na fałszywych założeniach. Warto wreszcie uświadomić sobie, że transformacja energetyczna może nie tylko zdjąć z nas koszty węglowego uzależnienia, ale też przynieść rozmaite dodatkowe korzyści w postaci impulsu dla rozwoju regionów, poprawy zdrowia ludzi dzięki rozwiązaniu problemu jakości powietrza, a nawet poprawy stanu naszej demokracji. To, czy tak się stanie, zależy jednak od sposobu, w jaki zostanie przeprowadzona. I to właśnie tego – sposobu odchodzenia od węgla, a nie rozważań, czy w ogóle od niego odchodzić – powinna dotyczyć dyskusja polityczna wokół węgla i energii w roku podwójnych wyborów.
Izabela Zygmunt jest aktywistką Polskiej Zielonej Sieci